Zima za nami, wiosna budzi się wyjątkowo intensywnie, a to chyba dobry moment na kolejną odsłonę ulubieńców. Polubiłam tę serię. To całkiem fajny sposób na podsumowanie sezonu i wyłuskanie z niego rzeczy i spraw, które wydają się nieco mniej istotne, ale jednak mają duży wpływ na samopoczucie.
Tym razem kategorie jakoś mocno się nie zmieniły. Podrzucam Wam wartościową książkę, kilka wartych zachowania wspomnień, seriale, które wyjątkowo mnie wciągnęły oraz kilka innych ciekawostek. Przyjemnego przeglądania!
Książka: „Magia Słów” Joanny Wryczy-Bekier
To już druga książka tej autorki, którą Wam polecam. W innej odsłonie ulubieńców podrzucałam „Fast text”. Tym razem trafiłam na „Magię słów” – małą, skondensowaną encyklopedię dobrego pisania. Gdybym opisywała ją jednym słowem, napisałabym jedynie KONKRET. Ani mililitra lania wody. Czytając, miałam wrażenie, że każde zdanie jest tu potrzebne, przemyślane. Lekturę zakończyłam z 4 stronami notatek, do których systematycznie wracam.
Dowiecie się z niej m.in. jakie słowa sprawiają, że wydajecie się niepewni siebie, czego unikać, by teksty budziły do działania, zamiast usypiać i jak nie wpuścić banału do swoich wypowiedzi. Jeśli macie cokolwiek wspólnego z tworzeniem tekstów, dopiszcie ten tytuł do pozycji obowiązkowych.
Narzędzie: Zenkit
Miałam kilka podejść do aplikacji usprawniających zarządzanie czasem. Na dłużej zostałam jedynie z Nozbe, ale po pewnym czasie nasze drogi się rozeszły. Wtedy na grupie Jacka Kłosińskiego trafiłam na Zenkit. Urzekł mnie jego minimalizm. Nie ma tam ani jednego zbędnego elementu czy koloru. Właśnie takiej przejrzystości zawsze szukałam w cyfrowych pomocnikach. W Zenkit gromadzę wszelkie możliwe listy i zadania do wykonania. Mam tam podział na zadania codzienne, zadania na przyszłość, ale również te dotyczące różnych projektów oraz tak przyziemne rzeczy jak lista zakupów.
Seriale:
- Grace i Grace – Historia młodej dziewczyny skazanej za morderstwo w XIX wieku. To jeden z tych seriali, który trzyma w niepewności, a potem pozostawia w niewygodnym, choć jednocześnie pobudzającym do myślenia niedopowiedzeniu. Często go polecaliście i potwierdzam – warto!
- Różowe lata 70. – Serialowy klasyk, do którego dotarłam dopiero kilka tygodni temu, lecząc rany po kolejnym szalonym maratonie „Przyjaciół”. Szukanie komediowego zastępstwa dla tego tytułu nigdy nie skończyło się u mnie powodzeniem, ale tym razem coś „zaklikało”. Pochłaniam właśnie 6 sezon i już mi smutno na myśl o zakończeniu. Ten serial sprawia, że mam ochotę natychmiast kupić dom na przedmieściach w Wisconsin, a jeszcze chętniej przenieść się w czasie o 40 lat.
Wspomnienie: inspirujący weekend w Piorunowie
Cztery dni, trzy dziewczyny, dziesiątki przegadanych godzin, setki poruszonych tematów i poziom relaksu niemożliwy do wyrażenia liczbami. Tak jednym zdaniem mogłabym opisać nasz wyjazd z Aliną i Moniką do Pałacu Piorunów pod Łodzią. To kolejna taka nasza pobudzająco-relaksująca wycieczka i cieszy mnie, że powoli robimy z tego tradycję.
Pracując w pojedynkę, trudno jest spojrzeć na swoją pracę z perspektywy albo zwyczajnie dać sobie kopniaka rozpędzającego. Właśnie w tym pomagają nam te wyjazdy, czuję się po nich jak podłączona do ładowarki. Tym razem w organizacji takiego ładującego weekendu wspomógł nas Prezentmarzeń – katalog nietypowych prezentów na przeróżne okazje. Wybór pakietów w SPA był spory, ale postawiłyśmy na łatwy dojazd dla nas wszystkich. Padło na Piorunów i to był strzał w dziesiątkę. Będę długo wspominać te pałacowe dni.
Przedmiot: stół i krzesła
Stół był najbardziej wyczekiwanym i jednocześnie najbardziej przeciąganym mieszkaniowym zakupem. W wynajmowanym mieszkaniu marzyłam o stole, a kiedy w końcu mogłam go kupić, nie miałam pojęcia na co się zdecydować. Potem doszło jeszcze sporo nieszczęść związanych z zamówieniami i uszkodzonymi przesyłkami, ale w końcu jest.
Kiedy postanowiłam kupić okrągły stół, usłyszałam i przeczytałam wiele opinii malujących w wyobraźni obraz szczytu niewygody i braku funkcjonalności. Gdybyście się zastanawiali, jak to jest naprawdę, to powiem tak: Okrągły stół to doskonały wybór. Ale pod warunkiem, że:
- Nie macie w mieszkaniu zbyt wielu domowników (dla 2-3 osób jest idealny, choć tu oczywiście wiele tez zależy od jego rozmiaru).
- Nie zapraszajcie zbyt wielu gości na super wyrafinowane świętowanie przy stole.
- Wybierzecie model na czterech nogach, bo inaczej może być chwiejnie.
- Dobierzecie do niego w miarę „lekkie” krzesła, które go nie przytłoczą i pozwolą się pod niego wsuwać.
Od jakiegoś czasu mój okrąglak stał się również centrum blogowego dowodzenia. Przeniosłam się na niego tymczasowo, kiedy z biurka wygonił mnie mroźny wiatr, ale tak się tu zadomowiłam, że zostałam do dziś. Takie zmiany otoczenia dobrze działają na moją produktywność – to chyba kolejny powód, by w końcu kupić laptopa.
Jedzenie: gofry
Wszystko zaczęło się od urodzinowego prezentu niemęża – gofrownicy. Wypróbowaliśmy ją raz, potem drugi raz i mniej więcej przy dwunastym razie uznaliśmy, że chyba mamy nowe uzależnienie. Przez całe swoje życie nie zjadłam tylu gofrów, ile pochłonęłam w ostatnich tygodniach. Dzięki Waszym poleceniom, ostatnio zrobiłam je też w wersji na słono – z szynką, serem, papryką. Coś pysznego! Czuję, że obsesja zacznie się na nowo.
Font: The Breakfast Club
Szczyty popularności zdobywają ostatnio fonty, które wyglądają jak pismo odręczne. I to tak naprawdę wyglądają, a nie tylko je imitują, jak fonty, które dotychczas tak bardzo lubiliśmy. Fonty odręczne nie są już perfekcyjne i wymuskane – teraz liczy się naturalność. Podoba mi się ten kierunek, w moich zbiorach wylądowało co najmniej kilkanaście takich fontów. Jednym z ulubionych jest The Breakfast Club. Sprawia wrażenie nieco niedbałego, nonszalanckiego i chyba w tym tkwi cały jego urok.
Zdjęcie: deserowa pamiątka
Spontaniczna wizyta w małej knajpce po drodze z Tychów do Pszczyny przyniosła odkrycie deserów, jakich jeszcze nie znałam. Nigdy nie miałam przed sobą tylu kalorii. Jeśli chodzi o poziom przyjemności, to odkrywanie kolejnych warstw i elementów umieściłabym na równi z otwieraniem gwiazdkowych prezentów. To było doświadczenie warte grzechu.
W tej odsłonie to tyle. Mam nadzieję, że znajdziecie coś, co Was zainteresuje, a ja tymczasem zaczynam się rozglądać za ulubieńcami na kolejny sezon.
Dołączam się do gofrowego maniactwa – polecam wersję wytrawną z awokado i serem. Mniam;)
Również oglądałam Alias Grace i też jak najbardziej polecam :)
Wow, Zenkit wygląda naprawdę świetnie! My jesteśmy wierne Asanie od początku, ale Zenkit kusi! Magię słów też sobie sprawdzimy, przyda się przy pisaniu naszego nieszablonowego bloga. :) Fajne te Twoje sezonowe podsumowania, zawsze znajdujemy coś ciekawego, dzięki! :)
Polecam serial How I met your mother jesli jeszcze nie widzialas. :)
Widziałam jakiś czas temu, ale wtedy mnie nie przekonał. Może pora na drugie podejście :)
swego czasu pochłonęłam wszystkie 9 sezonów w jakieś 2-3 tygodnie :D mega dobrze mi się oglądał. Ale z dobrych seriali ostatnio baaaardzo polecam Watahę (polski!).
Font The Breakfast Club jest piękny! A jak sobie przypomnę o filmie o tym samym tytule, to mam ochotę tym fontem napisać swoje całe życie ;)
Wiedziałam, że coś mi mówi ta nazwa. Teraz już wiem, że chodziło o film :) Muszę nadrobić, bo nigdy nie oglądałam!
Jeśli podobają Ci się „Różowe lata 70.” to polecam Ci serial „Trzecia planeta od słońca”. Moim zdaniem humorem przewyższa pierwszy tytuł :)
Nigdy nie słyszałam o tym tytule. Poszukam na pewno :)
Świetne czasoumilacze! Kilka naprawdę mnie zainteresowało!